SZYBKIE LINKI:

Wywiad | Michał Szubski

Użyj klawiszy ← → by przeglądać treści

05.06.2016

Zapraszamy do wywiadu z Michałem Szubskim, który 31 maja ustąpił ze stanowiska prezesa Polskiego Związku Jeździeckiego.

Przyszedł Pan do Polskiego Związku Jeździeckiego jako osoba pozostająca w dystansie do polityki związkowej i jako taka osoba Pan z tego Związku wychodzi.

To prawda, w takiej roli przyszedłem. Ja nigdy nie byłem sportowcem, nie jestem sportowcem i nie będę sportowcem. Zostałem poproszony o zaangażowanie się w pracę Polskiego Związku Jeździeckiego jako osoba z zewnątrz, jako osoba, która całe życie zajmuje się zarządzaniem, i która będzie mogła spojrzeć na Związek takim właśnie okiem, a nie okiem sportowca czy działacza hobbysty. I takie było moje założenie początkowe.

Osoby, które na początku ze mną rozmawiały, artykułowały, z jakimi problemami boryka się Związek i pytały, czy ja mógłbym pomóc właśnie jako ten manager z zewnątrz. I pewnie bym mógł, pod warunkiem, że „materia” związkowa byłaby trochę bardziej skłonna do zmian.

Pierwszym takim kluczowym elementem, żeby można było komuś pomóc, to jest to, że ta osoba musi najpierw sama chcieć sobie pomóc, musi mieć uświadomioną potrzebę zmian. A tu – odczuwam – tak wiele ludzi tkwi w tak głębokim samozadowoleniu, że nie bardzo istnieje świadomość potrzeby reorganizacji.

Inną kwestią jest to, że problemów w funkcjonowaniu Polskiego Związku Jeździeckiego jest bardzo wiele i na bardzo wielu poziomach, i to od takich bardzo szczegółowych do takich bardzo generalnych.

Jednym z takich problemów fundamentalnych jest np. to, że sport wyczynowy już dawno na świecie i w Polsce nie jest sportem amatorskim i nie powinien być amatorsko organizowany. A w Polsce ciągle pokutuje model wyniesiony jeszcze chyba z PRL, że sport to jest domena państwa, że państwo powinno tym sportem zarządzać, kierować. Chodzi o samą formułę myślenia. A to nie jest domena państwa. To działalność jak każda inna, to biznes w branży widowiskowo-rozrywkowej, bo taką funkcję dziś spełnia sport. I w związku z tym powstaje pytanie, jak państwo powinno ten biznes finansować oraz regulować. Oczywiście jest kwestia przepisów, kwalifikacji olimpijskich, Reprezentacji Polski itd., które to kwestie powinny być jednak odgórnie narzucane czy kontrolowane.

Innym problemem jest to, że sport uprawiają ludzie o dużym poziomie determinacji, nastawieni na indywidualny sukces, o dużej umiejętności rywalizacji. I to też powoduje, że ich środowiskowa koegzystencja jest trudniejsza.

Poza tym, w środowisku jeździeckim – mam wrażenie – musi się zmienić generacja. Tu zbyt duży głos i zbyt wiele opiniotwórczego ciężaru gatunkowego wciąż spoczywa na osobach, które wywodzą się z jeździectwa okresu Polski Ludowej, kiedy jeździectwo było zupełnie inaczej organizowane i kierowane, gdzie dostęp do koni i sprzętu był reglamentowany. A dziś jeździectwa i tego dostępu, na szczęście, nie można i nie da się już reglamentować. Jeździectwo dziś jest takim samym powszechnym sportem jak każdym inny.

Ale z drugiej strony – i to jest to, co mówiłem też na ostatnim Zjeździe – ja jestem bardzo zdziwiony i rozczarowany bierną postawą ludzi młodych, ale już doświadczonych. Dzisiaj już nikt zawodnikowi, który odnosi sukcesy; ośrodkowi sportowemu, który odnosi sukcesy; organizatorowi zawodów, który odnosi sukcesy – nie jest w stanie reglamentować dostępu do sportu. A mimo to wiele osób wręcz boi się, że swoją aktywnością może się komuś narazić. 

W swoim wywiadzie dla „Świata Koni” z końca października wspominał Pan, że w sierpniu zeszłego roku Pan przyszedł do Związku, żeby stworzyć platformę dialogu pomiędzy zaangażowanymi środowiskami. I po tych trzech miesiącach (od sierpnia do października 2015r.) powiedział Pan, że realizacja tego zadania być może nie jest możliwa.

Tak, bo jakiś sygnał trzeba było wysłać środowisku, które mnie zachęcało do kandydowania i przecież ostatecznie wybrało, że ja tu nie będę siedział w nieskończoność.

Jedno z nieporozumień jest takie – i mówię tu przede wszystkim o przestrzeni wirtualnej, blogerskiej – że bycie prezesem Polskiego Związku Jeździeckiego jest marzeniem życia.

Ja miałem poważne wątpliwości, czy w ogóle się zgodzić i przyznam, że wiele z tych początkowych rozmów było zniechęcających. Ale też wiele osób argumentowało, że: „Słuchaj, Ty jesteś z zewnątrz, nie masz tu ani przyjaciół, ani wrogów, wielu ludzi znasz na neutralnej płaszczyźnie. Nie masz tu żadnych interesów i nie przychodzisz tu robić żadnych interesów, więc pomożesz nam znaleźć jakiś zdrowy rozsądek”.

I nie ukrywam, że ja w to uwierzyłem! Że może w tym środowisku dosyć jednorodnym i trwającym w takim układzie wiele lat, trudno jest znaleźć wspólną płaszczyznę porozumienia. Więc może ja będę taką osobą, która stworzy tę przestrzeń. I naprawdę w tym celu bardzo dużo zrobiłem. Jeździłem, spotykałem się, robiłem spotkania środowiskowe, czy spotkania dedykowane konkretnym problemom.

I wnioski z tych spotkań mam trzy. Pierwszy jest taki, że zainteresowanie udziałem w tych spotkaniach jest znikome lub żadne. W ogóle zaangażowanie środowiska w to, żeby otwarcie brać udział w dyskusji nieanonimowo, wziąć za swoje wypowiedzi odpowiedzialność – jest nikłe. Drugi wniosek jest taki, że w tych dyskusjach jest mało merytoryki, a dużo emocji i to emocji najczęściej złych: zawiści, złości, frustracji. I trzeci wniosek jest taki, że niektórzy ludzie, a jest ich niestety wielu, nie są zdolni do zawarcia jakiegokolwiek kompromisu.

I to jest coś, co ja powiedziałem właśnie w wywiadzie w październiku, że wiedziałem, że tych konfliktów w środowisku jest bardzo dużo. Na tyle dużo, że środowisko nie jest w stanie wyłonić prezesa ze swoich szeregów, tylko przychodzi do takiej osoby, jak ja.

Ale w czasie tych trzech miesięcy – od sierpnia do października – miałem czas na swoje własne obserwacje i dlatego w tym wywiadzie powiedziałem, że ja nie będę tu tkwił na marne. Mam taki charakter, że angażuję się we wszystko, co robię, ale mnie krew zalewa, jak ktoś marnotrawi mój czas albo jak ja marnotrawię czyjś czas. I to miał być wtedy taki sygnał dla środowiska, że albo poważnie chcemy coś zrobić dla jeździectwa zarówno wyczynowego, jak i powszechnego albo ja nie godzę się na taki sposób funkcjonowania.

Bo, proszę mi wierzyć, nigdy nie było moim marzeniem bycie prezesem Polskiego Związku Jeździeckiego. Ja nie potrzebuję Związku, żeby mieć co w życiu robić. Przez moment mnie się wydawało, że Związek potrzebuje mnie. Ale już teraz rozumiem, że nie i w związku z tym przestałem marnować tu swój czas.

Wygrał Pan wybory miażdżącą przewagą, co mogło dawać sygnał, że to poparcie środowiska jest szerokie i to znaczy też – że ta chęć współpracy też będzie powszechna.

Rzeczywiście wynik tego głosowania był taki, że było widać, że poparła mnie nie tylko grupa, która do startowania mnie nakłaniała, ale też różnego rodzaju środowiska opozycyjne. Ten rezultat pozwalał przypuszczać i napawało mnie to nadzieją, że te problemy są powszechnie zdiagnozowane i znane, i że jest chęć zmiany.

Ale myślę, że mogło to być chwilowe. Istnieje dość powszechna postawa w środowisku jeździeckim: „A niech ktoś to zrobi”. I może Delegaci uwierzyli w to, co ja mówiłem na Zjeździe Wyborczym w sierpniu 2015r. – co ja myślę, że należy zmienić w środowisku jeździeckim. I z przyjemnością zagłosowali na mnie, uznając, że na tym kończy się ich rola, po czym rozjechali się do domów z poczuciem dobrze spełnionego obowiązku. I że od tego momentu mogą wymagać, krytykować, rozliczać.

I też po raz kolejny powiem o tej postawie, wspólnej dla większej części środowiska, w której są żądania, wymagania, ale brak jest tej chęci zaangażowania się i współpracy. I o takiej postawie, w której ciągle istnieje irracjonalny lęk, że nie można się otwarcie wypowiadać i angażować w obawie przed byciem „zniszczonym”, cokolwiek to w obecnym środowisku jeździeckim oznacza.

Chciałabym teraz zapytać o status realizacji celów, które sobie Pan postawił, obejmując stanowisko prezesa Polskiego Związku Jeździeckiego, czyli o zwiększenie transparentności finansowej Polskiego Związku Jeździeckiego, zmniejszenie fiskalizacji sportu i deregulację korporacji zawodowych.

Jeśli chodzi o transparentność to mam nadzieję, że stworzyliśmy przykład, który stanie się standardem, z którego trudno będzie teraz zrezygnować. Ale to od środowiska jeździeckiego będzie zależeć, czy kolejny Zarząd będzie to egzekwować.

Nam się to udało poprzez takie proste rzeczy, jak przygotowanie instrukcji zamówień i ogłaszanie publicznych przetargów na zakupy i usługi, poprzez opublikowanie pełnego sprawozdania finansowego i opinii biegłego rewidenta oraz publikację rozliczenia dotacji za 2015r. w szczegółach w taki sposób, że każdy członek środowiska może zobaczyć, kto i za co dostał pieniądze.

Pragnę zwrócić uwagę, że nie wywołało to szczególnych emocji. Do tej pory były one wywoływane manipulacjami, polegającymi na tym, że ktoś wyciągał ze Związku cząstkowe dane i je prezentował w określonym przez siebie kontekście. A tu, jak wszystkie kompletne materiały się ukazały, to nagle wszystkie sensacje zniknęły, bo tymi pełnymi danymi nie da się manipulować, bo one wszystkie są pokazane.

Przypominam, że Polski Związek Jeździecki gospodaruje tylko pieniędzmi publicznymi, bo część to są pieniądze składkowe, a część – z dotacji ministerialnych, czyli z budżetu państwa. Idealnym standardem byłoby sprawozdawanie i kwartalne, i półroczne, i roczne, prezentujące sposoby i kierunki wykorzystania przychodów oraz generowania kosztów.

Kolejnego celu, czyli zmniejszenia fiskalizacji, nie do końca się udało zrealizować, bo z czegoś Związek musi się utrzymywać. To raczej był cel długookresowy, opierający się na tym, że poprzez podniesienie liczby osób, które coś dla związku płacą, można zmniejszyć poziom kosztów. To był taki cel, że budując jeździectwo powszechne i adresując do szerokiego grona tanie usługi oraz zachęcając, żeby w systemach Związku te osoby chciały się też w jakiś sposób znaleźć, to oni tymi małymi pieniędzmi w dużej skali zbudowaliby podstawę finansowego funkcjonowania Związku i to by pozwoliło zmniejszać poziom fiskalizacji. Na pewno pierwszym krokiem było umożliwienie rywalizacji sportowej do klasy L bez konieczności posiadania odznaki. Bo ja twierdzę, że jest bardzo duża liczba osób, która w jeździectwo chce się po prostu bawić i oni nigdy nie będą potrzebowali wysokich klas sportowych, więc nie powinniśmy stawiać im barier.

Poza tym Związkowi brakuje takiej usługi, i to jest taki cel pana Wojciecha Jachymka, jak ranking ogólny – nie tylko dla setki najlepszych zawodników, ale że każdy będzie mógł zobaczyć, jak wysoko jest w uprawianych przeze siebie konkurencjach i będzie mógł planować, że np. w kolejnym roku chce się znaleźć o kilka pozycji wyżej. Wierzę, że taki ranking ogólnopolski mógłby przyciągnąć do jeździectwa i zawodów regionalnych rzesze zawodników, dzisiaj startujących na zawodach towarzyskich lub "podziemnych".

Jeździectwo to powinien być fun, zabawa. W ogóle moim rozczarowaniem okazało się to, że w Związku wszystko obarczone jest takim ogromnym negatywnym napięciem. Oczywiście przy tym najwyższym wyczynie sportowe emocje i napięcie są i będą, ale ogólnie to powinna być radość, zabawa, satysfakcja. Nie można pracować w morzu nienawiści.

Jeśli zaś chodzi o deregulację korporacji zawodowych, to znaleźliśmy konsensus z weterynarzami, bo też było ogromne napięcie i konflikt ze środowiskiem. Ten obecny kształt przepisów weterynaryjnych jest zdrowym kompromisem między jakością a dostępnością do zawodu.

Z sędziami sytuacja jest w miarę dobra, a trzeba pamiętać, że rola sędziego obarczona jest ogromną odpowiedzialnością i wymaga ciągłego dokształcania się.

Natomiast moje największe niespełnione marzenie, ale też długoterminowy cel, choć niestety przez te kilka miesięcy nie udało mi się nawet zbudować jakichś szczególnych podwalin do tego, to było stworzenie systemu dofinansowania dzieci i młodzieży niezamożnej. Systemu, który pozwoliłby im choć zacząć uprawiać jeździectwo w takiej formie rekreacyjnej, żeby była jakaś selekcja do sportu wysokiego, wyczynowego, żeby to nie było uzależnione od statusu finansowego. To też uważam należy do środowiska jeździeckiego, bo wtedy z większej masy moglibyśmy wyłowić te osoby, które są utalentowane. A potem dla tych utalentowanych można budować programy stypendialne.

Czy uważa Pan, że ta rezygnacja ze stanowiska prezesa po takim krótkim czasie to jest Pańska porażka?

W sumie nie. Wewnętrznie było to dla mnie ciekawe i cenne doświadczenie, dużo się nauczyłem. Można oczywiście na to dwojako spojrzeć: albo ja poniosłem porażkę w starciu ze środowiskiem albo to środowisko poniosło porażkę, bo nie umiało skorzystać z mojej tu obecności. To jest bardzo relatywne. Ja tego nie odbieram jako porażki.

Ponadto spotkałem tu wielu wspaniałych i zaangażowanych ludzi, może jest ich ciągle zbyt mało w stosunku do potrzeb. Mam jednak nadzieję, że ich liczba będzie rosła i w końcu to oni zaczną odgrywać wiodącą rolę w Związku. Zawarłem też nowe przyjaźnie, które mam nadzieję przetrwają moje odejście z tej organizacji.

Co to jest „dobro polskiego jeździectwa”? Co Pan pod tym pojęciem rozumie?

Tu mnóstwo ludzi ma „dobro polskiego jeździectwa” na ustach nieustająco i najczęściej oznacza to jego dobro indywidualne. „Dobro polskiego jeździectwa” jest postrzegane przez pryzmat tego, co leży w indywidualnym interesie osoby, która to mówi.

Dla mnie „dobro polskiego jeździectwa” to jest właśnie to umożliwienie uprawiania tego sportu każdemu, kto będzie miał na to ochotę. Nie stawiania mu barier i nadmiernych wymagań, ale tworzenie zachęt, otwartość. Ja rozumiem „dobro polskiego jeździectwa” też przez radość wynikającą z jego uprawiania.

Bo jeśli poruszamy się w morzu nienawiści, zawiści, przekleństw, to gdzie jest ta radość z uprawiania jeździectwa i ta satysfakcja?

Kto sprawuje realną władzę w Polskim Związku Jeździeckim i jak jej używa?

Trudno dziś powiedzieć, żeby Związek sprawował jakąkolwiek realną władzę w czymkolwiek. Moim zdaniem Związek tworzy ramy sportowo-organizacyjne rywalizacji i powinien to robić maksymalnie sprawnie. Byłoby dobrze, gdyby miał trochę prestiżu i zaufania społecznego, ale może musi na to jeszcze trochę zasłużyć.

Czy mógłby Pan skomentować to, co się wydarzyło podczas ostatniego Zjazdu?

Zjazd był idealną ilustracją wszystkiego, co ja powiedziałem w październiku oraz podczas Zjazdu, składając rezygnację, i mówię teraz.

Dla mnie nieporozumieniem jest, że w sytuacji, w której termin Zjazdu jest znany wiele miesięcy wcześniej, a formalnie  został ogłoszony na 30 dni przed Zjazdem i Zjazd dotyczy fundamentalnego dokumentu, jakim jest Statut Polskiego Związku Jeździeckiego, a my z trudem możemy skompletować kworum, bo przyjeżdża 58 Delegatów ze stu. To oznacza, że czterdziestu dwóm Delegatom (niemal połowie)  nie zależy na najważniejszym dokumencie statuującym Związek. 

W trakcie zaś Zjazdu część z Delegatów zachowuje się niemal jak sarmaci, opuszczając demonstracyjnie salę, żeby zerwać zjazd poprzez brak kworum.

A tymczasem według mnie w tym projekcie Statutu nie ma niczego, co mogłoby komukolwiek zagrozić. To zachowanie było tylko pokazaniem koteryjności w Związku. Bo Statut musi być dostosowany do zmian w Ustawie o sporcie i w Ustawie o stowarzyszeniach a wszystko, co się podczas tego Zjazdu działo, to było po prostu tragifarsą.

I poniekąd sytuacja ta stanowi właśnie udokumentowanie tego, co powiedziałem wcześniej. Że nie ważny jest cel, tylko ważne są jakieś wewnętrzne rozgrywki, przy obojętności tych, którzy w ogóle nie przyszli.

Dziękuję za rozmowę.

 

Fot. Świat Koni